XXI wiek... era internetu, Facebooka, Twittera, Tumblra, Pinteresta, Instagrama, Snapchata, To już nie są czasy gdzie można wyjść na podwórko spotkać na każdym zakręcie znajomych i móc pójść pospędzać razem czas. W dobie dnia dzisiejszego zaczęło się liczyć ile masz lików pod zdjęciami ,ilu znajomych czy Follower'sów... Uzależnienie od ów form "komunikacji" dosięga coraz większy odsetek ludzi... coś o tym wiem. Nie rozbudzę się rano zaraz po zadzwonieniu budzika bez sprawdzenia FB.
Opiszę Wam Justynę. Justyna jest młodziutka ma 19 lat. Co chwila na FB ladują jej nowe zdjecia. Justyna kreuje siebie w internecie. Wstawia posty, że wstaje o 5 rano, idzie pobiegać 45-60min. Wraca, bierze prysznic, je zdrowe śniadanie. Pije 2L wody dziennie. Wychodzi do szkoły. Po szkole, bieg, basen, siłownia, Mocne treningi cardio, Diety - dukana, kapuściana, ćwiczy z Mel B, Chodakowską. Uczy się na same 5 i 6 jest w formie, ma 6k znajomych na FB 1k followersów na Instagramie. Wychodzi do kina teatru, bawi się ze znajomymi, w weekendy wyjeżdża. Z tego co czytam, widzę Justyna nie sypia, i albo ma układy i ciągle wagaruje, albo nie robi 70% rzeczy wyżej wymienionych.
Ma dużo adoratorów, ale umawia się tylko z tymi, którzy mają najwięcej lików pod zdjęciami mają dużo znajomych i są w choć 50% hipsterami... Ci kolesie muszą mieć w sobie to coś "WIĘCEJ SWAGU!" jak mawia.
Justyna od jakiegoś czasu jest w związku jej nowy chłopak ma prawie tyle samo lifestylowego maistreamu co ona, pisze im się świetnie, lecz rzadko się widują, a jeśli już to i tak nie mają o czym gadać. I tu utkwiony jest problem XXI wieku. W internecie jesteśmy anonimowi. Zakładając FB czy inny środek komunikacji otwieramy nową kartę, nową księgę. Wszystko jest białe czyste i przejrzyste, w każdej chwili możemy wykreować nowy obraz siebie. Możemy zrobić z siebie aktora, dyrektora, Hipstera, Rapera! Kogo tylko zechcemy... Nowe życie, na nowej płaszczyźnie! czyż to nie cudowne?! ... Otóż twierdzę, że jest to na pewno bardzo zgubne... Weźmy taką Justynę, ona w internecie nie jest sobą, jest tylko wykreowaną marionetką systemu. Dlaczego ciągle jest sama i kazdy nowy chłopak od niej ucieka? - Bo nie żyje naprawdę, nakłada maski ideału i gra. Nie pokazując prawdziwej siebie. STRACH to coś co każe nam kłamać, co nami kieruje. Jeśli chcemy być szczęśliwi musimy pamiętać, że by osiągnąć szczęście musimy najpierw wyjść poza granice naszego komfortu, spróbować czegoś nowego i zacząć żyć! ale żyć naprawdę! a nie na niby w sieci...
Styl życia to coś więcej niż marka kupowanych świeczek i fotki na Instagramie z dzisiejszym obiadem. To cała filozofia tego jak żyjemy i dlaczego coś robimy, nieodłącznie związana z priorytetami, ambicjami i wartościami konkretnego człowieka. Szkoda, że współczesność zdewaluowała te elementy pozostawiając nam tylko konsumpcyjno-lansiarski twór, gdzie nie ma miejsca na jakiekolwiek rozważania, bo wszystko obraca się wokół produktów, zamiast wokół ludzi.
A przecież styl życia powinien być kwintesencją naszych zapatrywań na różnorakie sprawy, namacalnym dowodem naszych przekonań. Czy nam się to podoba, czy nie, nasze wybory konsumenckie są odzwierciedleniem wyznawanych wartości, naszym materialnym poparciem takiej a nie innej polityki marek, tendencji na rynku, wreszcie działań konkretnych ludzi i organizacji.
Jeśli spojrzeć na to z tej perspektywy, to styl życia oparty na chwilowych modach i sterowany banerami reklamowymi staje się własną karykaturą, pustym sloganem, który ułatwia producentom sięganie do naszych kieszeni.
Z drugiej strony, to my, konsumenci naszym stylem życia kreujemy nie tylko nasz mały prywatny świat, ale i świat w ujęciu globalnym. Wpływamy na rynek, na powstawanie nowych ruchów i trendów, a nawet na kształt kultury masowej.
Przykłady?
Chociażby książki. Kupując taki, a nie inny tytuł wspierasz nie tylko konkretnego autora, ale i cały segment rynku wydawniczego. To było świetnie widoczne zaraz po sukcesie „50 twarzy Grey’a”. Ludzie to kupowali, głównie dlatego, że o książce było głośno, więc nie wypadało jej nie znać (sama wpadłam w te sidła). Większość moich znajomych nie zostawiła suchej nitki na tej publikacji, potężna fala hejtu przetoczyła się przez Internet. Mimo to, sukces sprzedażowy spowodował wysyp kolejnych, podobnie dennych i jeszcze głupszych pseudoerotyków dla kobiet o zaniżonym IQ. Bo to, czy książka jest dobra czy nie ma mniejsze znaczenie, niż to ile zarobiła pieniędzy.
Jeśli skończy się popyt, to podaż też się skończy. Jeśli pojawi się popyt na wartości jakościowe to i podaż jakościowych produktów się zwiększy. To prawa rynku w najprostszej postaci. I w dobie globalnej wioski, społeczeństwa informacyjnego i oszalałej konsumpcji każdy z nas powinien był ostrożny i zdawać sobie sprawę z faktu, że drobne wybory zakupowe kształtują nasze życie, a zarazem kreują światowe kierunki rozwoju we wszystkich sektorach gospodarki.
Dlatego jestem zagorzałą zwolenniczką życia w uważności; życia, które nie jest podyktowane trendami, ale które tym trendom narzuca jakieś wymagania. Jak choćby to, by marketingowcy nie robili mi wody z mózgu sącząc durne hasełka o tym, że jestem warta jakiegoś szamponu, czy kremu na pięty. Dlatego nie oglądam telewizji, nie posiadam odbiornika w domu, a jak mam ochotę na film to idę do kina i przychodzę na seans spóźniona, by oszczędzić sobie wgapiania się w reklamy. Płacę za muzykę, pomimo dostępności całych albumów na YT. Chcę podziękować lubianym artystom za ich pracę, a także pobudzać taki a nie inny segment branży rozrywkowej do dalszego rozwoju.
Wybieram sposoby spędzania wolnego czasu nie kierując się modami, tylko troską o swoje zdrowie, zrównoważony rozwój osobisty i środowisko naturalne. Wolę powiosłować, niż wynająć motorówkę; pójść do teatru, zamiast do knajpy; wykupić członkostwo w szkole jogi, zamiast dostępu do seriali na Netflixie; w ramach relaksu poczytać książkę w ogródku jedząc czereśnie niż szwendać się po galerii handlowej i uraczyć się przekąską w KFC.
Każdego z tych wyborów dokonuję nie tylko w oparciu o kryterium subiektywnej przyjemności, ale i mając na uwadze konsekwencje robienia i nierobienia czegoś, nie tylko prywatnie dla mnie, ale dla mojej okolicy, miasta i świata.
Dopiero w tym punkcie styl życia w szeroko pojętym duchu slow znacząco odbiega od filozofii fast life. Nie w koszyku preferowanych produktów (które też są przecież ważne, ale w żadnym wypadku nie najważniejsze), nie w pakiecie preferowanych rozrywek i aktywności, tylko w intencjach, w podejmowaniu świadomych wyborów opartych na czymś więcej niż własny komfort, popularność w mediach i moda wśród znajomych.
Myślę, że dopiero tak sformułowany slow life staje się prawdziwym stylem życia opartym na rzeczywistych wartościach, a nie tylko wyświechtanym i mocno już zdewaluowanym prądem konsumenckim. W dodatku, prądem, który ma niepokojącą tendencję do kładzenia akcentu nie na to, dlaczego coś robisz, tylko na to, co jesz, nosisz i masz.